80 PDH "Commando" - Forum

Forum 80 PDH


#1 2006-05-03 19:03:31

Max

Administrator

Zarejestrowany: 2006-05-03
Posty: 145
Punktów :   

Piekielny Tydzień

Piekielny tydzień odbył się w dniach 30 lipiec – 3 sierpień na terenie Puszczy Noteckiej. Osiemdziesiątacy operowali w okolicach miejscowości Piłka, w której mieścił się obóz. Po pomyślnym przejściu piekielnego tygodnia wszyscy młodzi w składzie Dawid, Lechu, Wiewiór, Mati oraz Max mieli otrzymać stopień starego młodego.

DZIEŃ 1

      Dzień pierwszy rozpoczął się od rozbicia obozu oraz przeszukania. Żaden z chłopaków nie mógł posiadać przy sobie jedzenia oraz jakichkolwiek witamin. Całe wyposażenie trzeba było wypakować z plecaka i rozłożyć na ziemi. Było trzeba również opróżnić kieszenie, ściągnąć buty, wyjąć z nich wkładki. Podczas przeszukania instruktor Maciej zapytał Wiewióra „czy nie ma nic w kieszeniach”, na to ten odpowiedział „że nic nie ma”. Instruktor włożył rękę do jednej z kieszeni jego spodni po czym wyjął zużytą chusteczkę higieniczną i powiedział „a jednak masz, okłamałeś mnie!”, po czym włożył rękę do kolejnej kieszeni, aby po chwili wyjąć już garść chusteczek higienicznych! To „kłamstwo” kosztowało Wiewióra już na wstępie pięćdziesiąt pompek.
      Po ponownym spakowaniu zespół czekał kilkudziesięcio minutowy, forsowny, bieg z bronią w trudnym terenie. Ogólnie, przez cały piekielny tydzień chłopaki nie rozstawali się z bronią. Wszyscy maszerowali, biegali, pływali, jedli, spali, a nawet chodzili do „klopa” z bronią. Max np. jeszcze długo po piekielnym tygodniu budził się w nocy bo nie mógł wyczuć karabinu, o który oparty spał. I takie też było zamierzenie ciągłego obcowania z bronią, chłopaki mieli się do niej „przyzwyczaić”.
      Po pięciominutowej przerwie po biegu instruktor Przemo przypomniał zasady posługiwania się mapą. Przez cały piekielny tydzień większość przerw nie była dłuższa niż 15 minut. Zajęcia odbywały się jedne za drugimi, praktyczne bez przerwy. Odpocząć, teoretycznie, można było tylko w nocy podczas około 3-4 godzinnego snu, który i tak był przerywany alarmem i szybkim wymarszem. Trzeba było dosłownie łapać każdą minutę snu.
      Kolejnymi zajęciami była szeroko pojęta samoobrona. Osiemdziesiątacy musieli się trochę rozruszać po kilkugodzinnej podróży. Po rozgrzewce ćwiczono m.in. obronę przed nożem oraz pistoletem.
      Również zdobycie pożywienia nie było takie łatwe. Jedzenie było przygotowane, tyle że trzeba było dotrzeć na miejsce spotkania o odpowiedniej godzinie. I tak na odbiór chleba i kilku „kiszek” z wodą zespół miał tylko kilka minut, więc na miejsce spotkania trzeba było biec ponad pół kilometra. Nagrodą był „w miarę syty” posiłek pod mostem.
      Resztę dnia zajął marsz na orientację po wcześniej wyznaczonych punktach, z tym że odbywał się on wyłącznie po azymutach. Podczas przechodzenia przez otwartą przestrzeń okazało się, że azymut wiedzie wzdłuż wysokiego płotu, a dalej przez niego. Na domiar złego po drugiej stronie znajdowała się kobieta, właścicielka posesji, przez którą prowadził azymut, która pozornie niezmiernie była zaabsorbowana swoimi truskawkami i starała się nie zwracać uwagi na chłopaków. Po chwili namysłu Lechu podszedł do kobieciny i zapytał najgrzeczniej jak potrafił „czy nie mogli byśmy przejść przez płot?”. W tym momencie z pozoru spokojna kobiecina okazała się wulkanem energii, a Lechu natrafił na ścianę wyzwisk i stwierdzenie „że jeżeli zaraz stąd nie pójdziemy to wezwie Policję”! Widząc to, Dawid skwitował to wszystko tylko tekstem „nie wydaje mnie się, a na ...uj mnie ten kaktus!!!”, rozbawiając resztę chłopaków.
     Późnym wieczorem ćwiczono poruszanie się w szyku, m.in. przeskakiwanie drogi. Podczas jednego z przejść osiemdziesiątacy mieli zauważyć dwóch instruktorów leżących na skraju lasu. W pewnym momencie słychać było tylko szept Lecha, „Max, Max, widzisz”, oraz odpowiedź „tak widzę”. Lechu z Maxem odłączyli się od szyku i podeszli celując do skraju lasu, gdzie leżeli instruktorzy. Max kopnął jednego z instruktorów w nogę, aby sprawdzić czy to oni, na co jeden z nich zareagował z rozbawieniem słowami „co jest cwaniaki?”.
      Po ćwiczeniach całej piątce pozwolono zjeść kiełbasę przy ognisku zorganizowanym przez znajdującą się tam w tym samym czasie na obozie grupę młodzieży. Padre, przyjaciel ekipy, oraz instruktor Marek grali na gitarze, co wprowadziło chwilowe odprężenie. Po zjedzeniu posiłku młodzi poszli spać. Instruktor Marek wyjaśnił tylko wszystkim znajdującym się przy ognisku, „że muszą nam wybaczyć, bo my wiemy że mogą nas w każdej chwili obudzić”.
      W nocy Mateusza obudziły przekleństwa dochodzące z pryczy Maxa. Spojrzał w tamtą stronę, i zobaczył Maxa z opuszczonymi spodniami do kolan, i padło oczywiście pytanie „co robisz???”. Na to padła odpowiedź „k...rwa, jaja se obtarłem”.

DZIEŃ 2

      Drugi dzień jak zwykle rozpoczął się od rozgrzewki. Następnie odbyły się ćwiczenia, podczas których doskonalono poznane umiejętności z dziedziny topografii. Dużo uwagi poświęcono również poruszaniu się na azymut. Młodzi poznali również takie terminy jak kompasman oraz gość od parokroków, a także poznali miejsce tych ludzi w szyku.
      Aby zdobyć obiad wszyscy osiemdziesiątacy musieli przejść po linie nad jarem kilkunastometrowej szerokości. Nie przejście choć jednej osoby, oznaczałoby brak obiadu. Na szczęście chłopaki wywalczyli sobie „ucztę z pulpetów”.
      Po obiedzie na młodych czekała kolejna niespodzianka, z zasłoniętymi oczami wsadzono ich do półciężarówki. Po kilkunastu minutach krążenia po puszczy otwarły się drzwi i został wyrzucony pierwszy delikwent. W niewielkim odstępie czasu wszyscy zostali wyrzuceni z samochodu. Zadaniem osiemdziesiątaków było odnalezienie się przy pomocy kompasu, mapy i swoich umiejętności w lesie, po czym udanie się w wyznaczony punkt, oznakowanie go oraz powrót do obozu. Po raz pierwszy i ostatni na tym obozie chłopaki działały w pojedynkę. W razie zabłądzenia w lesie, delikwent miał kierować się na północ, gdzie znajdowała się „cywilizacja”, pozostałe kierunki, a południe w szczególności były praktycznie „dzikie”. Do tego już wcześniej okazało się, że telefony, które wszyscy mieli przy sobie nosić okazały się w Puszczy Noteckiej praktycznie bezużyteczne.
      Pierwsi do obozu wrócili Max, a zaraz po nim Lechu. Zaraz po powrocie wywiązał się pomiędzy nimi muzyczny temat. Podczas męczącego marszu Lechowi załączyła się jakaś głupia piosenka Leroya, którą Max nucił podczas pierwszego dnia. Z kolei Max musiał męczyć się przez całą drogę ze słowami piosenki „nie, to nie jest piosenka monotonna”. Również na resztę nie trzeba było długo czekać. Po wykonaniu zadania pozwolono wreszcie im odpocząć oraz porządnie się wyspać.

DZIEŃ 3

      Zaraz po północy ciszę przerwał huk wybuchu i okrzyk „alarm!!!”. Wszyscy poderwali się z prycz i zaczęli wybiegać z namiotu. W tym czasie Max nie obudziwszy się jeszcze do końca stał w śpiworze, próbując znaleźć zamek i wydostać się na zewnątrz. Lechu, który właśnie wybiegał z namiotu był tym tak zdziwiony, że aż na chwilę się zatrzymał.
      Po ustawieniu się na zbiórce, okazało się iż sprawcą zamieszania jest instruktor Tomek, który właśnie przyjechał. Padły tylko słowa „no to jestem, dzień dobry”. Dawid odparł na to tylko „dzień dobry, a w sumie to chyba dobry wieczór”. Chłopaki znów otrzymali chleb, kiszki i wodę. Był to „dość mile widziany gest”, gdyż poprzedniego dnia wieczorem znikły „zmagazynowane” przez nich z poprzednich posiłków „rezerwy”.
      Osiemdziesiątacy dowiedzieli się, iż ich kolejnym zadaniem będzie patrol, który przeprowadzą wspólnie z instruktorami. Patrol odbywał się po oznakowanych przez młodych poprzedniego dnia punktach.  Do każdego punktu zespół prowadził inny młody.
      Po dotarciu na punkt, który miał być znakowany przez Maxa, okazało się że nie ma tam taśmy. Po krótkiej chwili okazało się, że to patrol jest o jedną przecinkę za daleko, a miejsce zostało poprawnie odnalezione oraz oznakowane i znajduje się niecałe pięćdziesiąt metrów dalej. Podczas postoju w okolicy punktu, instruktor Tomek spojrzał tylko na młodych i stwierdził „ładne sobie pokupowaliście plecaczki, czerwony, niebieski, jeszcze różowego brakuje.
      Na następnym postoju instruktor Tomek popatrzył na instruktora Skórę i stwierdził „Skórze rozsznurować tylko buty i by wyglądał jak dobry wojak Szwejk, tak idzie sobie spokojnie tam z tyłu, koszula rozpięta, wypuszczona ze spodni, z tym patykiem zamiast karabinu”.
      Podczas marszu instruktor Maciej i Skóra co chwila robili sobie żarty z Wiewióra, który pomimo zmęczenia szedł przed siebie z tym swoim szerokim, „telewizyjnym” uśmiechem. Co chwila padały teksty z cyklu „Wiewiór z czego te śmiechy, zapierd...aj do przodu!”.
      Po dotarciu na przedostatni punkt ogłoszony został godzinny postój na niedalekim wzgórzu, rozciągającym się nad jednym z głównych skrzyżowań w tym rejonie. Wszyscy „napchali się” paprykarzem, i zamiast pilnować sektorów posnęli. Potem wszyscy żartowali, że to przez ten paprykarz, a nie ze zmęczenia.
Podczas 13 godzinnego patrolu osiemdziesiątacy pokonali w szyku ubezpieczonym około 40 kilometrów.
      Podczas odpoczynku w namiotach okazało się, że Lechowi z przebitego camelbagu wyleciała cała woda. W tej chwili spojrzał on razem z Maxem pod jedną z prycz w namiocie. Leżała tam pełna, 2,5 litrowa butelka 7up!!! Butelkę przyniosła na prośbę Maxa, jeszcze pierwszego dnia, Agata, jedna z dziewczyn obecnych na ognisku. Max myślał, że instruktor Maciej to widział i zabrał butelkę, a tu w najbardziej odpowiednim momencie okazało się, że leży pod pryczą! Wszyscy obecni w tej chwili w namiocie postanowili, że trzeba najpierw napełnić Lechowi butelki na wodę, a resztę jak najszybciej wypić. I tak przez cały następny dzień Lechu „napędzany” był na 7up.
      Kolejne zajęcia dotyczyły ochrony osobistej oraz kajdankowania.
      Tuż przed północą osiemdziesiątacy byli pojedynczo budzeni i wypuszczani na nocny marsz na orientację. Po dotarciu na poszczególne punkty trzeba było opisać najbliższą okolicą punktu. Po powrocie i przekazaniu informacji chłopakom znów pozwolono spać.
   
DZIEŃ 4

      Krótko po północy wszyscy znów zostali obudzeni. Każdy miał w pojedynkę dostać się w wyznaczone miejsce i tam przygotować sobie z dostępnego sprzętu nocleg. Dosyć niebezpieczną przygodę na swoim punkcie miał Lechu, gdyż zaraz jak się położył usłyszał jakieś sapania dookoła siebie, które w końcu okazały się sporej wielkości psem. Pies nie dał się odgonić i w końcu Lechu musiał się wycofać do punktu, na którym rozbił się Dawid.
      Również Max miał problemy, odnalazł punkt, którym okazało się spore zagłębienie w ziemi, ale nie zszedł na dół, i rozbił się na jego stoku, po czym od razu zasnął. Pomimo iż instruktorzy przyszli w to miejsce w nocy, i go wołali, nie raczył on się już do rana obudzić.
      Rano Max wracając do obozu natknął się na Dawida z Lechem, którzy opowiedzieli mu historię swego niecodziennego przebudzenia. W pewnym momencie obudził ich jakiś hałas, gdy otworzyli oczy zobaczyli nad sobą człowieka stojącego z piłą łańcuchową, który okazał się później właścicielem posesji na której spali.
Po drodze do obozu do tej trójki dołączył również Wiewiór. Na miejscu okazało się, że wszyscy instruktorzy śpią. Korzystając z przedłużonego odpoczynku osiemdziesiątacy udali się nad rzeczkę. Po chwili Max namataczył pełno jedzenia. Były konserwy, trochę chleba, kabanosy a nawet czekolada. Również w międzyczasie Dawid załatwił cukierki. W porównaniu z tym co chłopaki dostawali do tej pory okazało się to ucztą. Niestety, nie zdążył się na nią załapać Mateusz, który wrócił do obozu tuż przed przebudzeniem instruktorów. Tą ucztę, bez jego udziału wypominał reszcie chłopaków jeszcze długo po zakończeniu piekielnego tygodnia.
Po porannej zbiórce instruktorzy pozwolili na krótki odpoczynek na pryczach. Zmęczenie udzielało się już wszystkim. Mateusz leżał na pryczy i cały czas głośno myślał „ja nie wiem co oni nam mogą jeszcze zrobić, ja sę tego po prostu nie wyobrażam, no oni mogą nam zrobić w tej chwili wszystko”. Wszystkich rozbawił Dawid, który zaraz zaczął przedrzeźniać Mateusza oraz powtarzać po nim wszystko co ten powiedział.
      Następne zajęcia przeprowadził instruktor Tomek. Osiemdziesiątacy uczyli się maskować z dostępnych materiałów. Po poznaniu zasad maskowania wszyscy musieli wykonać je samodzielnie, a potem ukryć się na wyznaczonym obszarze. Po wyznaczonym czasie instruktorzy obserwowali łąkę, na której ukrył się zespół, i po kolei wyławiali ukrytych delikwentów. Nie wykryci do końca pozostali tylko Dawid i Max.
      Po zajęciach z maskowania przyszła pora na karę. Wiewiór w nocy po rozbiciu noclegu poszedł spać i odwiesił karabin na drzewie trzy metry od siebie. W pewnym momencie na jego punkt przyszli instruktorzy i zabrali mu broń. Przez pół dnia Wiewiór chodził karnie z patykiem zamiast broni. Oprócz tego kara czekała jak zwykle na cały zespół. Trzeba było czołgać się przez kilkaset metrów przez łąkę, potem przepłynąć rzeczkę by po wyjściu z wody przebiec przez kolejną łąkę i powrócić tą samą drogą.
      Po powrocie do obozu na chłopaków czekał jeszcze marszobieg z pontonem nad pobliskie jezioro, oddalone o około półtora kilometra, od obozu. Przez większą część trasy trzeba było nieść ponton na wyprostowanych rękach. Za każdym razem, gdy ponton był za nisko trzeba było cofnąć się o trzydzieści kroków w tył.
Nad jeziorem pan Geniu przeprowadził zajęcia pływackie. Większość czasu pływano w mundurach. Po wyjściu z wody na chłopaków czekał jeszcze powrotny marszobieg z pontonem.
      Kolejnym zadaniem był patrol rzeczny. Do rzeki trzeba było się jednak dostać kilkaset metrowym rowem wypełnionym błotem i wszelkiego rodzaju nieczystościami, tzw. szparą. Dopiero po jego przebyciu można było wejść do rzeki. Przez cały czas poruszania się w rzece Dawid szeptał do Mateusza „no zanurz się, no zanurz się”, wywołując tym samym u Wiewióra ciągłe wybuchy śmiechu. Po pewnym czasie osiemdziesiątacy zajęli pobliski mostek łączący oba brzegi. Po dotarciu w okolice pobliskich źródełek zespół opuścił rzekę, i powrócił drogą do obozu.
      Po patrolu ćwiczono rzut granatem i samoobronę. Mateusz za celny rzut na 25 metrów wygrał dla ekipy butelkę Coli, później chłopaki wygrali kolejną butelkę zgadując z jakiego filmu pochodzi piosenka, która akurat leciała w radiu.
W obozie odbyło się tak długo oczekiwane wręczenie znaków operacji połączonych, tym samym wszyscy zostali mianowani na stopień starych młodych i stali się pełnoprawnymi członkami ekipy.
      Resztę wieczora zajęło doskonalenie umiejętności strzeleckich. Osiemdziesiątacy strzelali z wiatrówek oraz z Kałasznikowów (elektrycznych replik). Strzelania były zarówno statyczne jak i dynamiczne.
      Po zajęciach strzeleckich przyszła pora na pierwszą spokojną noc podczas piekielnego tygodnia.

DZIEŃ 5

      Zajęcia rozpoczęły się od ćwiczenia posługiwania się mapą. Podczas zajęć instruktor Przemo podszedł do Wiewióra, i zapytał pokazując na punkt na mapie „gdzie masz to wzgórze”. Wiewiór był tak zmęczony, zresztą jak cała reszta, że nie mógł znaleźć w terenie wzgórza, które znajdowało się tuż przed nim.
      Po powrocie do obozu instruktorzy porównywali racje żywnościowe. Amerykańska „eska” została wystawiona przeciwko rosyjskiej. Temu wszystkiemu przyglądali się nowo awansowani starzy młodzi. Korzystając z powstałego zamieszania, do pryczy, na której, znajdowało się jedzenie przeciskał się Max, wybierając pod pretekstem próbowania co lepsze kawałki.
      Czas do południa zajęły ćwiczenia poruszania się w szyku, ćwiczono m.in. poruszanie się tyralierą, wycofanie, poruszanie się pod ostrzałem. Ćwiczono różne warianty. Max co chwila fingował strzały krzycząc „ba, bach, ba bach”, za każdym razem gdy zaczynał dołączał do niego Lechu ze swoim „ba, bam”.
      Kolejne zajęcia przeprowadzono po forsownym marszu na terenie pobliskich źródełek. Miejsce to jest o tyle niezwykłe, że jest to fragment kilkuhektarowego lasu otoczony z trzech stron wysoką skarpą, a wewnątrz znajduje się „prawdziwa dżungla”. Wszędzie gdzie nie spojrzeć płyną płytkie strumienie, pomiędzy nimi w większości znajdują się grzęzawiska, a wszystko porastają wszędobylskie paprocie. Na stokach otaczających źródełka osiemdziesiątacy ćwiczyli techniki linowe, oraz wchodzenie po linie w środowisku leśnym.
      Resztę dnia wypełniły zajęcia z samoobrony. Ćwiczono m.in. techniki bokserskie.
      Wieczorem na chłopaków czekało jedno z ostatnich zadań – zaminowanie obozu. W czasie, gdy instruktorzy debatowali na temat nowego zadania, starzy młodzi musieli gwizdać przez pół godziny „most na rzece Kwai”. Wprowadziło to ogólne rozbawienie. Tuż przed rozpoczęciem zadania deszcz rozpadał się do tego stopnia, że ograniczał widoczność do kilkudziesięciu metrów. Wszyscy poza Maxem wpadli na pomysł, żeby na akcję założyć foliowe worki na głowę, aby tak nie zmoknąć. Z takimi też nakryciami głowy, przy jego rozbawieniu, stawili się na zbiórkę przed akcją. Instruktor Tomek od razu kazał „ściągnąć te kondomy z głowy”.
      Po zbiórce osiemdziesiątacy zostali załadowani do samochodu. Wiewiór, z powodu braku miejsca, niestety musiał jechać w bagażniku. Podczas przejeżdżania przez mostek we wsi samochód podskoczył, a z bagażnika dobiegł tylko łoskot oraz wiele mówiące „ufff”.
      Po wyrzuceniu w terenie zespół musiał zorientować się w terenie i dotrzeć do wyznaczonego punktu, w którym miały na nich czekać łącznik. Wkrótce okazało się, że przybyli na miejsce dużo za szybko. Wszyscy byli już tak zziębnięci i przemoczeni przez ciągle padający deszcz, że trudno było wytrzymać w jednym miejscu.
      W pewnym momencie Mateusz wpadł na pomysł aby się „wprosić” do jednego z domów we wsi. Tak też osiemdziesiątacy zrobili...
      Po opuszczeniu przyjemnego, suchego, zespół wreszcie odebrał informacje o zadaniu. Po przeanalizowaniu sytuacji postanowiono wybrać dłuższą drogę do obozu, później okazało się zresztą, że krótsza, prowadząca przez mostek na rzece była zaminowana i broniona. W międzyczasie do opadów doszła jeszcze ciemność bezksiężycowej nocy. Ograniczyło to widoczność do kilku metrów. Zespół po dotarciu na pozycje wyjściowe podzielił się na dwie grupy, które miały zaatakować z dwóch stron. Dawidowi z Wiewiórem po kilkudziesięcio minutowym czołganiu w mokrej trawie udało się dostać do obozu i założyć ładunki, a potem niepostrzeżenie się wycofać. Z kolei druga grupa miała większe problemy. Oni zamiast przez łąkę, musieli poruszać się w gęstym lesie, przy praktycznie zerowej widoczności. Chłopaki co chwila wpadali na drzewa! W pewnym momencie zobaczyli przed sobą światło czołówki. W tym momencie postanowili się podzielić. Lechu z Maxem mieli przedostać się do obozu i narobić zamieszania, a Mateusz nie niepokojony założyć ładunki. Po przedostaniu do obozu Max został „postrzelony” w nogi a Lechu dostał się do „niewoli”. Instruktor Tomek w pewnym momencie odpalił petardę kończącą scenariusz, ale tuż przed jej wybuchem Mateuszowi udało się założyć ładunek!
Po zakończeniu zadania zespół dostał wreszcie pozwolenie na tak upragniony sen.

DZIEŃ 6

     Ostatni dzień piekielnego tygodnia był spokojny. Chłopaki były już tak zajechane, że trudno było już mówić o kilkudziesięcio kilometrowych marszach. Po porannej rozgrzewce, odbywały się m.in. zajęcia z musztry. Około południa osiemdziesiątacy spakowali sprzęt i opuścili, poza Maxem, Puszczę Notecką.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Hoteller Trassenheide ARABESK apokalipsa2012 hotel Wałcz