80 PDH "Commando" - Forum

Forum 80 PDH

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

#1 2006-08-02 21:15:57

marcela

wicek

Zarejestrowany: 2006-05-04
Posty: 228
Punktów :   

Piekielny... - krótkie relacje

Witam ! ponieważ ciężko mi pozbierać myśli i przypomnieć sobie kolejność tych wszystkich zadań jakie wykonywaliśmy na "piekielnym tygodniu" wpadłam na pomysł, aby zrelacjonować pobyt na obozie w nieco inny sposób.
Napisze to w sposób w jaki ja to wszystko widziałam i zaczne nie pokolei od ćwiczeń, faktów i zadań najbardziej charakterystycznych. Postaram sie zawrzeć moje osobiste spostrzeżenia i odczucia, choć nie bede wtrącać zbyt wiele.

A pragnę zacząć od dnia numer 3 " SZPARKA"

Offline

 

#2 2006-08-02 21:22:35

marcela

wicek

Zarejestrowany: 2006-05-04
Posty: 228
Punktów :   

Re: Piekielny... - krótkie relacje

Data : 25-30. 07. 2006r
Miejsce : Piłka ( Puszcza Notecka )
Godzina : 12.00

Dzień TRZECI

„SZPARKA”


Około 400 m smródką, którą starzy młodzi pociesznie nazywają „szparką”. Zalatywało od niej zmieszanym błotem, gównem i wszystkim, od czego zapachu można się porzygać. Trzeba było się czołgać wąskim rowem wypełnionym tym szambem, którego strome boki obrośnięte były ostami i innym zielskiem. Nasze ręce wyglądały jak byśmy co najmniej parę razy na obozie próbowali podciąć sobie żyły, a my tylko staraliśmy się o coś oprzeć. Wpatrując się w ciemno brązową masę można było zauważyć robactwo poruszające się po powierzchni. Dziwne stworzenia tak bardzo zlewały się z tym środowiskiem, że trudno było je zauważyć. Aż strach pomyśleć ile tego wszystkiego mieliśmy w gaciach, czy butach. Nogi zapadały nam się czasami tak głęboko, że z trudem je wyciągaliśmy. Głowy trudno było nie zamoczyć, zważając na fakt iż kazano nam przejść pod gałęzią znajdującą się na 5cm od powierzchni. Prawdę mówiąc zrobiłam wszystko, aby nie upaćkać sobie twarzy i byłam pewna, że nawet się udało. Po wypełznięciu z rowu wpadliśmy do strumyczka, w którym braliśmy prawie codziennie kąpiel. Nie chciało mi się wierzyć jakie to wszystko zasyfione i  ile tego gówna znajduje się na dnie w mule, choć nie tylko w mule bo jedno nawet przepłynęło obok nas. Kilometr szliśmy wodą targając za sobą spore ilości glonów. Przechodząc obok pastwiska, wzbudzaliśmy zainteresowanie wśród spokojnie pasących się wołowinek, którym najwyraźniej podsunęliśmy niezły pomysł na schłodzenie się. Zaraz po tym jak przeszliśmy jedna z nich wlazła do rzeczki i zaczęła się w niej taplać z  zadowoleniem. Po dystansie, który mieliśmy pokonać siedzieliśmy pół godziny w trawie na brzegu, czekając za starymi młodymi, którzy za zadanie mieli pokonać tą samą trasę, ale z pontonem. Udawaliśmy rannych. Wykorzystując chwile jaką mi dano na oczekiwanie załogi ratunkowej podziwiałam piękne pająki z tułowiem w kształcie duni, które licznie żyły sobie w tych zaroślach. Ta chwila spędzona w trawce przyczyniła się do zmniejszenia mojego strachu przed tymi owadami, zaczęłam nawet je podziwiać. Kto wie, może kiedyś będę chodować pająki…?
Ekipa przybyła, pozbierała nas szybko i wepchnęła do pontonu. Ponton nabierał wody i ulatywało z niego powietrze. Bartek „ze złamanym kręgosłupem” dostał pompkę i musiał nią pracować tak szybko, abyśmy przed dotarciem na miejsce nie orali dna własnymi tyłkami. Roland chcąc zastosować porównanie naszej uroczej podróży łódeczką uznał, że jest PRAWIE JAK W WENECJI !!! można by nawet się zgodzić bo gondolierzy tj. starzy młodzi wyglądali na profesjonalistów. Byłam zadowolona, że wszystko poszło w miarę sprawnie, a ja żyje i chyba jakoś nawet wyglądam. Niestety w tym samym momencie Roland zaczął mi się dziwnie przyglądać, spytałam co jest.? Na to on, że wyglądam jakbym 5 dni twarzą jedzenia szukała. Hmm teoria o zachowaniu czystości podczas tak ekstremalnych wyczynów upadła. Nie obchodziło mnie już wiec w zasadzie nic, zważywszy na fakt, że kazano nam jeszcze raz przeprawić się szparką. Nie było łatwo, ale już lepiej niż w poprzednią stronę. Nozdrza przyzwyczaiły się do zapachu odchodów. Max nawet próbował mnie rozbawić, zanurzając całą twarz w błocku. Nie powiem, ale udało mu się…
Koniec „szparki”, ale nie koniec zadania. Cali brudni od gówna, którego najwięcej miałam w butach mieliśmy pobiec na plac gdzie codziennie ćwiczyliśmy samoobronę. Tam kazano nam sprintować, czołgać się, robić ćwiczenia, przysiady z partnerem, taczki i inne takie. Wszystko było karą za złe wykonanie zadania przez starych młodych. Miałam dość po tych 4 godzinach. Dopadło mnie załamanie, miałam ochotę po prostu zniknąć. Zostałam doprowadzona na skraj wytrzymałości, na dno. Chłopacy byli dzielni. Sprawdzian z alfabetu morsa w biegu. 2 sekundy na zabranie ręcznika i marsz nad jezioro. Max i Dawid musieli iść z belką. Kiedy spuszczali ja w dół, cofaliśmy się. Myślałam ze już nigdy nie dojdziemy nad wodę, ale jakoś poszło. Wypukaliśmy lumpy, wyszorowaliśmy się. Woda w jeziorze została po nas czarna jak noc, ale my czuliśmy się jak nówki sztuki gotowi do kolejnych zadań !
http://img133.imageshack.us/img133/7132/00043if1.jpg

Offline

 

#3 2006-08-05 14:12:08

Dolot

stary młody

Zarejestrowany: 2006-06-08
Posty: 84
Punktów :   

Re: Piekielny... - krótkie relacje

Data : 25-30. 07. 2006r
Miejsce : Piłka ( Puszcza Notecka )
Godzina : ?

Dzień ?

„O napój bogów”


Obecnie nie jestem w stanie stwierdzić dokładnie dnia ani godziny. Każdy dzień „Piekielnego tygodnia” był tak naładowany zadaniami, że zdawało mi się, że trwa tydzień. Względność czasu jak w teorii Einsteina.

Zadaniem był trening strzelecki. Rozpoczęło się od wydania wiatrówek. Instruktor Przemo obok trzech jasno brązowych wiatrówek, z którymi miałem już wcześniej styczność przyniósł jedną w ładnym odcieniu ciemnobrązowym, należącą do księdza, na którego terenie przebywaliśmy. W tym momencie mnie tknęło: „o ho, tę dostanę ja”. Stało się nie inaczej. Pierwsze oględziny wprawiły mnie w przerażenie. Śruby kabłąka wesoło latały w otworach, a kabłąk razem z nimi. Kolba nosiła ślady złamania i naprawy nie najwyższych lotów, chyba była też wygięta. Zacząłem żałować, że nie wziąłem zestawu narzędzi. Pytanie o śrubokręt, nie zakończyło się zamierzonym efektem. Udałem się, więc razem z resztą młodych na wcześniej przygotowaną strzelnicę z myślą, że może ten szmelc lepiej strzela niż wygląda.

Strzelnica składała się z trzech drewnianych kołków wbitych w ziemię, dwóch linek i czterech kartek – celi, obok stały dwa popery, jeden z mniejszymi, a drugi z większymi tarczami. Cele oddalone były o około 10 – 15 metrów. Po zajęciu pozycji stwierdziłem, że szczerbinka jest na maksymalnej pozycji w prawo. Zły znak. Instruktor zakazał na razie regulować celowniki. Pierwsze przestrzelanie potwierdziło tezę, że to co dobrze wygląda, dobrze strzela i na odwrót. Mimo, że celowałem w środek kartki, śruciny ledwo musnęły prawy górny róg kartki. Po pewnym czasie brania „kosmicznych” poprawek, udało mi się parę razy trafić w pobliże czarnego punktu na kartce, jednak przeważnie nosiło mnie po prawej stronie. Instruktor zezwolił na korekcję ustawień, co pozwoliło mi zniwelować błąd w pionie i zmniejszyć w poziomie. Jako, że szczerbinka była do oporu w prawo pogłębiała tylko „naturalne” tendencje wiatrówki do strzelania w prawo. Przerzuciłem ją ostatecznie w drugą skrajną pozycję, co nie zaradziło jednak znoszeniu, nadal na tym dystansie trzeba było brać poprawkę około 20 cm. Podejrzewam, że broń miała skrzywioną lufę lub podstawę szczerbinki. Gdzieś w międzyczasie, gdy instruktor się oddalił udałem się do obozu po czapkę, nie znalazłszy jej powróciłem, czego efektem było pompowanie dla wszystkich młodych (pardon) i to, że później rozbolała mnie głowa od słońca.

Dalsze ćwiczenia przewidywały odbiegnięcie na pewną odległość, powrót załadowanie i strzelanie na określony czas. Strzelanie na czas nie za bardzo mi wychodziło z powodu tego, że chciałem za szybko załadować i przy zamykaniu wiatrówki śrut gdzieś wyskakiwał. Ale gdy na horyzoncie pojawił się motywator – 0,3 l Coca Coli, udało mi się sprężyć, sprawnie załadować wszystkie śruciny i uzyskać drugi wynik skupienia o 4 mm groszy od tego, który uzyskał Bartek.
Po tym „konkursie” zostaliśmy podzieleni na dwie dwójki, ja i Marcela oraz Bartek i Roland. Moja dwójka została przesunięta do strzelania do poperów, a Bartek i Roland strzelali jak najszybciej po usłyszeniu hasła, które podawali sobie na zmianę. Potem nastąpiła zmiana stanowisk. Przy strzelaniu „na szybkość” notorycznie zapominałem wyłączać bezpiecznik aktywujący się przy każdym przeładowaniu, co kończyło próbę strzału zacięciem. Chyba zaraziłem tym też Marcelę, która też pod koniec tego zadania ze dwa razy się zacięła.

Na zakończenie został przeprowadzony ostatni „konkurs” o aż 0,5 l Coca Coli. W dotychczasowych zespołach strzelaliśmy jednocześnie do poperów „wrogiego” zespołu, do zlikwidowania wszystkich tarcz lub wyczerpania amunicji. Konkurs miał dwie tury, tak aby wszyscy strzelali i do małych i do dużych tarcz. Do małych tarcz strzelaliśmy pierwsi. Z wystrzeleniem ostatniego śrutu postanowiłem poczekać aż przeciwnicy zużyją całą amunicję. Nie chciałem się irytować problemem „trafi, nie trafi”, a jak ja zepsuję ostatni strzał to będzie najwyżej na mnie. Ostatecznie pierwsza runda była nasza. Gdzieś po drodze, nie pamiętam już czy na koniec pierwszej serii konkursowej, czy też wcześniejszej zwykłej, z polecenia Instruktora oddałem ostatni efektowny strzał z pozycji stojącej zakończony likwidacją tarczy. Druga była bardziej wyrównana. Gdy Bartek i Roland przestali strzelać zostały mi dwie sztuki śrutu i dwie tarcze po ich oraz jedna po naszej stronie. Pierwszy strzał spudłowałem, ale drugim udało mi się zremisować. Instruktor chciał zarządzić szczęśliwy strzał do ostatnich dwóch tarcz, ale poczułem się w obowiązku zauważyć, że wynik całościowy to 1 wygrana i 1 remis, czyli nasze zwycięstwo. Zajęcia zakończyliśmy pastwiąc się salwami śrutu nad ocalałymi tarczami.

Wieczorem postanowiliśmy oddać mniejszą butelkę starym młodym (Wice Instruktor Max ponoć nią pogardził). Sami podzieliliśmy większą między siebie delektując się każdym łykiem. Generalnie nie pijam Coca Coli, a ostatni raz kupiłem ją po to aby przetestować jej legendarne możliwości odrdzewiające. Powiem tyle, że jest przereklamowana, fosol jest lepszy. Jednak w tym momencie była jak napój bogów.

Żeby Marcela mnie tu nie zlinczowała, że wchodzę w jej działkę, oznajmiam wszem i wobec, że tekst stworzyłem na prośbę Wice Instruktora Maxa.
http://img74.imageshack.us/img74/2509/00034uk8.jpg

Ostatnio edytowany przez Dolot (2006-08-05 14:16:43)

Offline

 

#4 2006-08-06 18:12:36

marcela

wicek

Zarejestrowany: 2006-05-04
Posty: 228
Punktów :   

Re: Piekielny... - krótkie relacje

Ostatnia noc

AKCJA – „PILOT ”

W sobotę wieczorem mieliśmy gości. Przyjechał Rzufik i Seba ( koledzy, z którymi byliśmy w Toruniu ). Po krótkiej prezentacji sprzętu i nowych patentów zaczęto warte. Tym razem już wszyscy, starzy młodzi Max i Mati ( Dawid wyjechał razem z inst. Markiem ) i młodzi. Max przyporządkował każdemu godziny. Zaczął Bartas. Oczywiście należało się spodziewać jakiś podstępnych ataków z racji chociażby goszczenia dwóch nieźle uzbrojonych przyjaciół. Faktycznie, już na pierwszej warcie była „kaszana”. Akcja wyszła bardziej poprawnie niż jak bywało, ale nie obyło się bez błędów. Ok. Koniec, wszyscy spać, a ja na warte. Myślę sobie, tak na pewno się nie skończy! Nie wiedziałam tylko czy „to coś” dosięgnie jeszcze mojej godziny, czy może pozwolą mi się położyć, a potem każą szybko wstać. Na szczęście pod koniec mojego dyżurowania zauważyłam inst. Macieja idącego do obozu. Wiedziałam, że zaraz będzie się działo. Poszła petarda na środek obozu. Chwila zamieszania, namioty zaczęły się ruszać i po sekundzie wybiegli z nich wszyscy. Fajnie jest tak stać z boku i obserwować jak to wygląda. Zabawne nawet, a na pewno bardziej przyjemne. Bo nic fajnego w tym, jak sobie smacznie śpisz i nagle ktoś budzi Cię hałasem i krzyczy „ zbiórka”. Czasami człowiek wkracza na jawę dopiero w marszu. Nawet nie wie jak wstał, chwycił broń, założył plecak, buty (chyba, że w nich spał ) i doleciał na wskazane miejsce. Ale mniejsza o to.
Kazano nam się zapakować na pakę firmowego samochodu inst. Skóry, którego nazwaliśmy Black Hawk, ponieważ pełnił rolę śmigłowca. Razem z nami był inst. Maciej. Na jego czole świeciła migająca przeróżnie latareczka. Dawało od niej jak na dobrej imprezie. Pozatym nieźle bujało. Kierowca chcąc nas zmylić ( staraliśmy się zapamiętać trasę, albo chociażby kolejność skrętów ), hamował gwałtownie, ruszał, skręcał, zawracał. Istny obłęd. Po chwili kompletnie nie wiedziałam, w którą stronę jedziemy. Naprzeciwko mnie siedział początkowo skupiony Mati, ale w tym samym momencie, w którym straciłam rachubę zaczął się śmiać i już wiedziałam, że nikt nie wie gdzie jedziemy. Daliśmy więc sobie spokój i czerpaliśmy przyjemność z podróży. Było fajnie. Zostaliśmy wysadzeni na drodze i powiedziano nam, że mamy czekać na informacje. Mieliśmy bowiem cb radio. Za kontakt z bazą odpowiadał Roland. „Skitraliśmy” się w lesie i tam próbowaliśmy rozpoznać miejsce, w którym się znajdywaliśmy. Najpierw zorientowanie mapy. Spojrzałam w górę, piękne niebo. Dzień wcześniej uczyłam się określania kierunku na podstawie  gwiazd. Z zadowoleniem więc wskazałam północ. Wice inst. Max już wiedział gdzie jesteśmy. Ruszyliśmy po uprzednim skontaktowaniu się z instruktorami. Mieliśmy dotrzeć do wyznaczonych kwadratów na mapie. Bez problemów. Następne zadanie. Przejście przez wioskę. Poleceniem było znalezienie rannego pilota we wskazanym miejscu. Zajęło nam to trochę, ale w końcu po parokrotnym kontaktowaniu się z bazą ranny został odszukany. Mati teraz musiał za pomocą light stick-ów naprowadzić śmigłowiec i wyprowadzić go, posługując się tymi znakami, które poznaliśmy na obozie. Black Hawk ledwo co nie wylądował na drzewach, ale w końcu się udało. Pilot bezpieczny, zadanie wykonane. Odsłuchaliśmy kolejne polecenia -podzielić się w dwójki i zdobyć trzy punkty tj. wieże wartowniczą (1), kuchnie (2) i fort (3) rzucając w nie światłem chemicznym (LS) co oznaczało - wysadzenie celu. Pierwszy punkt zdobywali Dolot i Roland, drugi Marcela i Bartas, a trzeci Max i Mati. Po wykonaniu zadania mieliśmy spotkać się przy pomoście, gdzie zawsze braliśmy kąpiel. Razem z Bochenem stwierdziliśmy, że lepiej jak pójdzie jedna osoba bez obciążenia ( czyli plecaka ), będzie można wtedy ciszej się skradać i szybciej nawiać. Cele bowiem były strzeżone przez naszych gości, którzy teraz mieli dać popis, choć nie mogli w nas trafiać bo nie mieliśmy okularów. Wzięłam torby i ruszyłam okrężną, ale bezpieczniejszą (choć nigdy nie wiadomo co jest bezpieczne) trasą na pomost. Bartek zniknął w zaroślach. Idąc słyszałam tylko strzały dobiegające  z okolic naszego obozu. Normalnie jak na wojnie. Pole przez, które musiałam przejść pokrywała wilgotna mgła. Trawa była mokra jak cholera. Adidasy całe przemokły. Miałam „adiki” bo stopy całe zdarły mi się od Magnumów już drugiego dnia. Bitwa trochę trwała. Czekałam. Potem ruszyłam i słysze, że ktoś idzie. Nie widziałam - bo mgła. Pytam się – kto? Bartas !
Mówi, że cel zdobyty. Super. Nagle przychodzi Max, mówi, że ktoś ma iść z nim po ich torby. Idę. Trawa sięgała gdzieniegdzie do pasa, wiec mokre miałam już nie tyle buty co spodnie też. Max mówi, że dla zmyły przeciwnika, rzucił gdzieś granat ćwiczebny, ale nie wypalił, wiec go poszukamy i rozbroimy. Niestety nie znaleźliśmy. Powrót na miejsce, w którym mieliśmy się zebrać. Jest już Roland i Dolot. Żyją, ale za blisko rzucili „granat” i zadanie nie zostało zaliczone. Fort zdobyty. Mati się śmieje, że nie miało być strzelania a kulki przelatywały mu koło nosa. Jak się okazało Rzufik chyba nie wytrzymał napięcia. W końcu co to za przyjemność celowania w próżnie, czy korony drzew!? Kontakt z „ Houston” i powrót do bazy. Spanko.
http://img83.imageshack.us/img83/6565/00057dy3.jpg

Offline

 

#5 2006-08-08 16:36:46

marcela

wicek

Zarejestrowany: 2006-05-04
Posty: 228
Punktów :   

Re: Piekielny... - krótkie relacje

Dzień ?

"Różowa taktyka"


„ Jutro na zaprawie macie być w takiej samej koszulce jak ja! " – powiedział inst. Maciej wieczorkiem po kolacji.
No tak, znowu jakiś podstęp. W końcu to normalne, że należy dopasować koszulkę do instruktora. Po co, wiec zostało to dobitnie podkreślone?
W każdym bądź razie, mieliśmy niezły dylemat. Czarna czy zielona ?
Chłopacy mówią czarna, a ja mówię zielona. Roland zwrócił nam uwagę, że przecież w innej jak w czarnej inst. Maciej raczej się nie pokazywał, wiec będzie czarna. Ja mówię, że właśnie dlatego będzie zielona. Tak szczerze mówiąc, upierałam się przy takiej koszulce, ponieważ ten kolor miałam na sobie i nie chciało mi się przebierać. Chłopacy mieli czarne, pewnie wiec z tego samego powodu nalegali na czarne. Po ciężkich sporach ulegli moim namową i przebrali na zielone. Byłam zadowolona, mimo iż Roland zagroził mi, że jak będzie czarna to mnie udusi. Położyłam się na swoja koję ( bardzo wygodne łóżeczko tak nawiasem mówiąc) i uświadomiłam sobie, że przecież to by było zbyt proste. Czarna czy zielona, co za wybór ? Ale też mi problem zmienić koszulkę w razie pomyłki? Mówię głośno wiec, co by było jakby Maciej wyskoczył w różowej, albo fioletowej na przykład ? Chłopacy spojrzeli na mnie jak na wariatkę, a Rolanad dodał, że powrót do domu chyba dobrze mi zrobi bo już gadam głupoty. Jak to w różowej, haha? A tak  to ! Myślę sobie na bank tak będzie.
Budzimy się rano tzn. zostaliśmy zbudzeni. Stoimy na zbiórce. W szeregu, pięknie w zielonych koszuleczkach. Przed barakiem, w którym mieszkali instruktorzy stoi paru z nich, ale wszyscy czekają aż wyjdzie inst. Maciej. I nagle wyłania się w cudownej, świeżuteńkiej różowej koszulce z jakimś smokiem na środku. Myślałam, że padnę ze śmiechu. Oczywiście zaraz dodałam – a nie mówiłam !! Instruktor powiedział, że mamy zdjąć koszulki i biegniemy. Żałowałam, że nie wzięłam żadnej takiej bluzeczki z chaty w końcu trochę ich mam. Pewnie starczyło by nawet dla wszystkich. Ale cóż, trzeba było biec bez. Na zaprawie mieliśmy sprinty. Dwa, trzy razy po 50 %, 70%, 90% i 100%. Następnym razem na obóz koniecznie należy zabrać oprócz dwóch zielonych i dwóch czarnych, co najmniej jedną różową. Nigdy nie wiadomo kiedy będzie powtórka z „ różowej taktyki „!!

Ostatnio edytowany przez marcela (2006-10-29 11:22:35)

Offline

 

#6 2006-08-11 14:52:09

marcela

wicek

Zarejestrowany: 2006-05-04
Posty: 228
Punktów :   

Re: Piekielny... - krótkie relacje

Mniam mniam

Kwestia jedzenia to też niezła sprawa na takim obozie. Według mnie osobiście strawy było  wystarczająco dużo. Nie chodziłam głodna, a jak już zaczęło burczeć w żołądku to akurat dawano nam amciu. Śniadanie, obiad, kolacja. W miarę regularnie. Na częstotliwość podawania posiłków chyba nie można narzekać.
Jeśli chodzi o ich skład natomiast to można powiedzieć, że śniadanie od obiadu prawie się nie różniło. Ciągle podawany był chleb ( każdy po 1/8  bochenka ), do tego min. jakiś ser topiony, albo pasztet, czasami puszka np. konserwy turystycznej, musze przyznać, że to nie wyglądało najlepiej i do tej pory nie wiem jak ja to zjadłam, czasem jakąś rybę w puszce, mintaja czy śledzia. Na obiad bywało, że dostawaliśmy zupkę instant (zawsze pomidorową). Do przegryzienia pomidorek, ale częściej cebula ( po której chciało się pić ) – przysmak Maxa. Wody było dużo. Z powodu niesamowitych upałów potrafiliśmy wypić naprawdę sporo 2-3 litry dziennie, może więcej…
Raz szykowaliśmy się na kolacje. Każdy na zbiórce pojawił się z własną menażką i niezbędnikiem. Zasiedliśmy wokoło ogniska i czekaliśmy co nam podadzą. Młodzi dostali każdy po dwie kiełbaski, a starzy młodzi mieli coś specjalnego. Instruktorzy powiedzieli, że są to bycze penisy. Faktycznie tak to wyglądało. W każdym razie na pewno nie apetycznie. W dodatku strasznie cuchnęło. Niczym w programie „Nieustraszeni” czy też „Fear Factor”. Zaraz przypomniał mi się odcinek, kiedy to zawodnicy mieli zjeść jądra bizona. Widząc minę Dawida obrzydzenie wzrosło do granic możliwości. Na szczęście chłopaki mogli sobie podsmażyć przy ognisku tą wątłą część mięcha. Szczerze mówiąc byłam w stanie uwierzyć, że to naprawdę bycze penisy, w przeciwieństwie do Rolanda, który miał pewne zastrzeżenia co do wielkości „tego czegoś”. Uważał, że jeśli to faktycznie bycze to powinny być większe. Hehe no i może racja. Wspólnie stwierdziliśmy wiec, że jest to szyja łabędzia, ale do tej pory nie wiem, co to tak naprawdę było. Starzy- młodzi zjedli co mieli zjeść i dostali kiełbaskę.
Innego razu na zbiórce, kiedy zbliżał się czas karmienia, dostaliśmy paczkę paluszków i powiedziano nam, że to nasz obiad. Oczywiście znowu uwierzyłam. Po tym wszystkim co opowiadali nam starzy młodzi, chcąc nas może trochę uprzedzić, albo przestraszyć, byłam w stanie dać wiarę wszystkiemu i nawet mnie to nie dziwiło. Po chwili, jaką dano nam na oswojenie się z zaistniała sytuacja, podano obiad.
Podobnie przed pierwszym treningiem z samoobrony, dostaliśmy po jednej kostce gorzkiej czekolady. Miała to być nasza kolacja. Wyglądała przyzwoicie, ale smakowała strasznie. Właściwie nie smakowała, była okropna. Bleee. Kiedy zaczęliśmy biegać jeszcze miałam ją w ustach, a potem czułam ją jeszcze długo, długo. Roland nawet się porzygał. Bieg z czymś takim w buzi okazał się niezłym wyczynem. Potem dano nam kolacje.
Kolejna smaczna sytuacja to jak siedzieliśmy sobie chyba na kolacji. Przychodzi instruktor i podaje puszkę z żarciem dla psa. Mieli ją zjeść Dawid i Mateusz za to, że zasnęli oboje w lesie podczas odpoczynku, kiedy to jeden z nich powinien pełnić wartę. Za skopane zadanie to właśnie było karą. Nie doszło jednak do tego, ponieważ na puszkę miał chrapkę Max. Pozwolono mu zjeść zawartość, tak wiec przyjemność zasmakowania psiego jedzonka ominęła śpiochów. Nie patrzyłam jak wicek je. Wolałam skupić się na swojej kromce chleba i puszce z mintajem.
Dwa razy piłam coca cole i to było najpiękniejsze na tym obozie. Nie wiem, dlaczego bo nie przepadam za tym napojem za bardzo. Na piekielnym jednak, chyba bym za to zrobiła wszystko.
Raz dostaliśmy słodycze. Trzy wafelki po, których była seria dziwnych incydentów. Ponoć powodowały rozwolnienie, hehe, na szczęśnie mnie fala przeczyszczenia nie objęła. Baton i jakaś gorzka czekola.
Eh… idę na pyszny domowy obiadek, dość tych wspomnień. Smacznego !!
http://img153.imageshack.us/img153/26/00025zy7.jpg

Ostatnio edytowany przez marcela (2006-10-29 11:20:53)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Lodging Palomino apokalipsa2012 hotel Wałcz